...tak więc po ciężkim wieczorze wypełnionym koszeniem naszej lokalnej mandżurii, robieniem miejsca w przyszłym garażu, robieniem prowizorycznego dachu, co by mi na łeb nie kapało w razie deszczu - przyszedł dzisiaj ranek.
Efekt prac wieczornych - maszyna pod dachem |
Po przebudzeniu i podejściu do okna dostałem niemal zawału mięśnia sercowego połączonego z wylewem krwi do mózgu i podwyższonym ciśnieniem krążenia nerwów (jak mawiała znajoma mojej babci). Jak nie ulewa, to huragan - połowa plandek do podczepienia od nowa, sznurki pozrywane. "Jak nie urok to sraczka" - pomyślałem i wziąłem się za porządkowanie bajzlu.
Po dwóch godzinach zmagania z żywiołem (plandeka 4x6m - niezły żagiel) sfrustrowany niepowodzeniami rzuciłem wszystko - dosłownie - i otworzyłem piwko pszeniczne naturalnie mętne.
Po chwili zrobiło mi się lepiej i z nowym zapałem wróciłem do pracy, pomogła małżonka, i po kolejnych 4 godzinach polonez jest z zewnątrz wyspawany, poszpachlowany, przeszlifowany i przygotowany do malowania podkładem.
Przymiarka - ach jak pięknie |
Artysta plastyk - moja żona Celina - podczas białego szaleństwa |
Sztuka nowoczesna w wydaniu współczesnym - poszpachlowane (przed szlifowaniem) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz