Otóż kolejny etap naszej podróży postanowiliśmy sobie nieco skrócić, ponieważ tempo podróży szło jak krew z nosa, postanowiliśmy jednak nie zwiedzać Verony, odwiedziliśmy tylko ich Lidla w celu uzupełnienia zapasów i po krótkiej naradzie postanowiliśmy, iż ominiemy następny "oficjalny" kemping i pojedziemy nieco dalej, za to następny etap skróci nam się o ok. 100km. Ponieważ jednak u niektórych natura podróżnika-turysty wzięła górę rozdzieliliśmy się. Marysia z Maćkiem przesiedli się do Żul-panter'a w żuku i pojechali zwiedzać.
Pędząc z zawrotną prędkością włoskimi autostradami (przypomnę: wiadukt-tunel-wiadukt-tunel-szlaban i tak w kółko) z małymi przygodami (gotujący się silnik pod górkę w słońcu) jechaliśmy beztrosko dalej w nieznane. Jadąc w 3 wozy (DonPoldon, Żukole, Grzmiący Rydwan) było nam całkiem wesoło na trasie, lecz w pewnym momencie załoga "grzmiącego" nas nieco wyprzedziła, gdyż Żukolom w tunelu zgasła maszyna. Szybka akcja ratunkowa, pchanie żuka na pas awaryjny, po chwili zastanowienia jednak żukowi coś tam skapnęło w gaźnik i pojechaliśmy dalej. Gdy się dogoniliśmy załoga grzmiącego postanowiła się posilić na stacji benzynowej, a my dostaliśmy wytyczne gdzie się spotkamy. Niestety, nie udało nam się nigdzie dolać LPG, ale mieliśmy niedługo spocząć na kempingu, poza tym przecież mamy w baku benzynę... Niestety, nadzieja ta okazała się złudna.
Dotarliśmy do Arenzano. Okazało się, że o czymś takim jak LPG to tam nikt nie słyszał w promieniu 30km. Jeżdżąc górskimi serpentynami Nasz Poldon w pewnej chwili "rzucił palenie" na benzynie również. W tym samym czasie problemy z LPG zaczęła mieć załoga Żukole, bo cosik im się stanęło również z zasilaniem w paliwo. Stanęliśmy przy pięknej restauracji aż zastała nas noc. Załoga "grzmiącego" cały czas szukała kempingu, co okazało się nie lada wyzwaniem, bo "zamknięte, nieczynne, pełen...". W końcu w nocy znaleźli. Na oparach LPG dojechaliśmy na miejsce, jednak cena 64EUR za samochód i 2 osoby była dla nas nie do zaakceptowania. Ponieważ było bardzo ciepło, postanowiliśmy cofnąć się do miasteczka, wykąpać się w morzu, pozwiedzać, poczekać na Maćka i Marysię i się zastanowić co dalej.
Arenzano - główna arteria |
A tu parkujemy my, globtroterzy "El Polakko" ;) |
Celina przy pomniku na cześć morza |
Piękne nadmorskie miasteczko i ja - sam szef wycieczki |
...a tu odmacza odciski ;) |
Jako, że jesteśmy w czepku urodzeni - ok. 4 w nocy przemknęła kawalkada polonezów, która miała ze sobą speca od tego modelu. Spec ów obejrzał nasz silnik, popukał, podumał, odpiął jakąś czarodziejską rurkę i nasz DonPoldon odzyskał palenie na benzynie. To nas nieco uspokoiło.
Chciałbym im BARDZO PODZIĘKOWAĆ! Niestety ksywek nie pamiętam, ale fajna zgrana ekipa, namawiająca nas do przyłączenia się. Pewnie gdyby nie bagaże naszych współtowarzyszy byśmy się dołączyli.
Gdy już pokimaliśmy obudził nas smród spalin i hałas autokaru przyjaznych emerytów zza Odry. Nie spieszyli się zbytnio z wsiadaniem, truli nas dobre 20min (a pamiętamy jakie doświadczenie mają w gazowaniu), każdy jeszcze musiał mi się oprzeć o samochód, zahaczyć lusterko, coś skomentować... Wredni starzy faszy... yyyy... turyści ;)
Tak więc po konkretnej pobudce poszliśmy na plażę i na zakupy.
"taaaak zajedwabiście jest!" |
Najpiękniejszy wóz w całej wsi :) |
Jeśli wygrałbym kiedykolwiek w totka, to jest to jedno z miejsc, do których chciałbym się przeprowadzić. Taki mały raj na ziemi.
Czekając na znajomych zrobiliśmy zakupy, spotkaliśmy Edytę z Terenwizji wraz z ekipą (czego efekty widać już na samym początku jej materiału z tegorocznego wyjazdu). Żul-panter pojawił się niebawem i pojechaliśmy dalej, w kierunku Francji.
Wiadukt, tunel, w górę, na dół - ot Włochy |
Południowa Francja ma bardzo ciekawą architekturę. Mijaliśmy UFO (chyba stadion), piramidę, blokowisko rejsowe :D
W międzyczasie dołączyliśmy się na jednej ze stacji benzynowych do "Przybysze z Matplanety" i "OSA Team". Obie załogi jechały polonezami, więc było raźniej.
Wieczorem trafiliśmy na wielką stację, na której sprzedawali długo wyczekiwane LPG (zwane u żabojadów żi-pi-el - GPL). Jak nietrudno się domyśleć, stacja dzięki złombolowcom wyrobiła obrót za cały rok ;)
Zatankowaliśmy, ruszyliśmy dalej, po czym zorientowałęm się, że światła coś coraz mizerniej nam świecą. Zjechaliśmy z autostrady koło Hyeres, okazało się, że po raz kolejny nie mamy ładowania, a akumulator ma mniej niż 9V. A mimo tego Polonez jeszcze jechał!
Na parkingu spotkaliśmy ekipę naprawiającą swego Żuko-BMW :) Podładowali nas trochę, a trzecia ekipa poszukała noclegu. Po znalezieniu kempingu pożyczyli nam zapasowy akumulator, żebyśmy mogli dojechać. Na miejscu rozbiliśmy namiot, podłączyliśmy do ładowania nasz aku, wypiliśmy wspólnie parę piwek i poszliśmy spać, by następnego dnia z rana dokończyć naprawę.
Po raz kolejny zmieniamy alternator |
Po wsadzeniu alternatora od SEATa i pysznym śniadaniu rozjechaliśmy się każdy w swoją stronę, gdyż każdy z nas miał inne potrzeby w zakresie uzupełnienia części zamiennych.
Udaliśmy się do najbliższego miasteczka w celu wyjęcia gotówki z bankomatu, gdyż niestety francuskie bramki nie przyjmowały zapłaty żadną z naszych 4 kart (ani płatniczych, ani kredytowych). Z uzupełnionym zapasem gotówki wróciliśmy na autostradę i pomknęliśmy już samotnie w dalszą drogę.
...a co będzie dalej, to się okaże...